Moja droga do poznania Boga
Jaki był początek zainteresowania się tymi problemami?
Tak naprawdę wszystko zaczęło się w okresie przedmaturalnym, gdy zbliżałem się do „pełnej dojrzałości”.
Ja, osiemnastolatek szukający odpowiedzi na pytania dotyczące przyszłości, niepewny w swoich decyzjach, niepewny w planach na najbliższy czas, a nawet niepewny zdania matury, poszedłem rozmawiać z Bogiem do pobliskiego kościoła. Prosiłem zupełnie szczerze o Jego pomoc w mojej trudnej sytuacji. Jaki efekt to przynosiło? Chyba dobry.
To był wspaniały okres młodzieńczego pozostawania w więzi z Bogiem, bez filozoficznych przemyśleń, bez poszukiwania dowodów na Jego istnienie, bez wątpliwości, czy czeka na nas w Swoim Królestwie.
Z czasem, stopniowo, wszystko przybrało bardziej stabilną formę w miarę, gdy zacząłem regularnie służyć do porannych i popołudniowych mszy w Kościele Wizytek w Warszawie. Było to tak. Jak zwykle wszedłem do pierwszego lepszego kościoła, aby się chwilę pomodlić. Był to właśnie Kościół Wizytek. Zobaczyłem, że siostry szykują ołtarz do mszy świętej. Coś mnie tknęło, aby wejść do zakrystii. Zorientowałem się, że ksiądz będzie odprawiał ją sam, bez ministranta. Trochę zdziwiony własną śmiałością, poinformowałem go, że kiedyś byłem przez wiele lat ministrantem w sąsiednim kościele. Co za zdziwienie, gdy ksiądz zaprosił mnie ze sobą do ołtarza tak jak stałem, bez komży, bez żadnego przygotowania. W parę sekund znalazłem się z nim przy ołtarzu na oczach dużej liczby wiernych, którzy przyszli kościoła. Co za przeżycie, gdy wszyscy na mnie patrzą! Po dziesięciu latach od ostatniej posługi przy ołtarzu znalazłem się tam znów w charakterze ministranta, rzucony „na głęboką wodę”, sam przy księdzu z obowiązkiem wykonania tych wszystkich czynności, które musi wykonać ministrant, a które, jak sądziłem, całkiem uleciały z mojej pamięci. Jakoś się wszystko udało i od tego dnia rozpoczął się wieloletni okres nie tylko regularnego służenia do mszy, ale i wielkich dyskusji o Bogu i człowieku z księdzem Janem i z księdzem Bronkiem. Ponoć księżom nie wolno się zaprzyjaźniać. To chyba plotka, ponieważ ci dwaj duchowni byli tego zaprzeczeniem.
Właśnie ta przyjaźń rozpoczęła moje poszukiwania prawdy, które trwają do dnia dzisiejszego.
Tę książkę „Dotyk wieczności” i stronę internetową „www.istota.net” zacząłem pisać, gdy wreszcie odkryłem Boga na tyle, że mogłem tę wiedzę o Nim zaprezentować moim przyjaciołom. Przedtem wiele razy myślałem, że ten moment już nadszedł. Tymczasem dopiero teraz zrozumiałem, że mam za sobą już nie tylko emocjonalne przeżywanie więzi z Bogiem, ale również logiczne zrozumienie Jego istnienia dopełniające moją wiedzę w sensowną całość. W międzyczasie przeżyłem burzę uczuć i doświadczyłem rzeczywistych emocji aktywnego misjonarza, co pozwoliło mi sprawdzić w praktyce mój stosunek do Boga. Wreszcie zrozumiałem, że Ojciec Niebieski to Istota bez granic i mogłem sam odrzucić wszystkie zbudowane przez siebie bariery, te urojone i te wyglądające na prawdziwe. Zrozumiałem też, że nie muszę obalać muru między Nim a mną, gdyż tego muru po prostu nie ma. Nie ma też ostrych warunków, zakazów i kar, które oddzielały mnie od Boga. Po prostu jest pełna wolność, swobodny kontakt z Ukochanym Ojcem. Miłość do Takiego Boga jest tak ogromna, że nie ma nawet możliwości łamania tych różnych przykazań i zakazów wyznaczanych przez religie na świecie. Wówczas moja droga do Boga stała prosta, czysta i bardzo krótka.
Na nowo także zrozumiałem człowieka jako dziecko Boga. Człowiek powinien być całkowicie wolną istotą, ponieważ jest wieczny i nie podlega żadnej innej zależności poza więzią rodzinną z Ojcem Niebieskim.
Odkryłem także na nowo wszechświat jako zewnętrzne ucieleśnienie Boga – Stwórcy. To fenomenalny, nieskończony teren czekający na swojego prawowitego gospodarza – doskonałego człowieka.
Zrozumiałem, że nie jestem pyłkiem w kosmosie, ale ważnym bytem, bez którego ten wszechświat nie może być spełnionym dziełem Stwórcy.
Jest jeszcze inna, codzienna rzeczywistość. Ciężko przeżyłem dojście do wniosku, że choć Bóg jest, to w otaczającej mnie cywilizacji ludzkiej na Ziemi właściwie Go nie ma. Piszę o tym w wielu miejscach tego opracowania, ponieważ jest to prawda wynikająca z faktu, że Bóg nie zna zła.
Przyszedł już, niestety, taki czas, że moje ciało zaczyna się „sypać”. Dlatego muszę się trochę pospieszyć, aby przekazać moje doświadczenia innym ludziom. Przy okazji chcę zaznaczyć, że jedyną „egoistyczną” modlitwą, jaką kieruję do Boga, jest modlitwa o utrzymanie mojego zdrowia w użytecznym stanie. Tylko taką prośbę mam na razie do Boga. Poza tym wszystko, co chcę zrobić, ma raczej charakter pomocy Ojcu Niebieskiemu. To właśnie Jemu trzeba pomagać w osiągnięciu Jego celu stworzenia, aby uszczęśliwić ludzkość i Jego Samego.
Niestety, wiele pięknych chwil w moim życiu jest naznaczonych głębokim smutkiem wynikłym z braku zrozumienia ze strony otoczenia oraz z poczucia samotności w tym, co robię. Nie jest to jakiś żal, ale ból, pewnie podobny do bólu, który przeżywał codziennie Jezus Chrystus. Czasami tracę nawet nadzieję, że mogę wytłumaczyć komukolwiek mój stan i moje pragnienia. Moi znajomi i przyjaciele widzieli przecież, że przez całe moje życie doznawałem szczególnej więzi z Ojcem Niebieskim. Naprawdę głęboko pokochałem Boga od najwcześniejszych lat. Równocześnie zachowywałem dystans do swojej więzi z Bogiem, gdyż zawsze kierowałem się logiką w poszukiwaniu Jego obecności w moim życiu duchowym. Tego dążenia do prawdy o istnieniu Stwórcy nigdy nie przerwałem i będę je kontynuował mimo różnych przeciwności.
Teraz, kiedy już zdobyłem spory zasób wiedzy na ten temat, trudno jest mi milczeć. Na razie jednak moje wypowiedzi ograniczają się do pisania tekstów na potrzeby mojej strony internetowej oraz niniejszej książki. Nie znalazłem bowiem wśród swoich przyjaciół i znajomych, a także wśród spotkanych innych osób nikogo, kto chciałby, tak jak ja, otwarcie pomówić o oczekującym na nas Sercu Boga, o Jego samotności po utracie Swoich dzieci i o trudnej drodze zbawienia, która powinna być naszym udziałem.
Wynika z tego, że choć ma się przyjaciół, choć ma się ukochane osoby, choć kocha się ich wszystkich, to nigdy się nie wie, czy jest się akceptowanym i kochanym. Tymczasem przy głębokiej więzi z Bogiem czuje się płynącą od Niego miłość. Wówczas jest się pewnym Jego akceptacji, choć, niestety, odczuwa się też Jego samotność.
Ten cały tekst pisałem z ogromnym spokojem oraz z uczuciem miłości do Stwórcy, a także ze świadomością, że podsumowuję doświadczenia całego mojego życia.